Dronowa prowokacja czy przypadek? Co Rosyjska propaganda pisze o incydencie nad Polską

Interwencje

Nocne naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez drony w nocy z 9 na 10 września wywołało natychmiastowe reakcje oficjalnych mediów Rosji i Białorusi oraz prorządowych kanałów informacyjnych. W komentarzach dominowały próby podważenia wiarygodności strony polskiej, sugestie o przypadkowym charakterze incydentu i stanowcze negowanie odpowiedzialności Rosji. Pojawiły się także dezinformujące narracje – od umniejszania znaczenia zdarzenia po teorie spiskowe obarczające winą samą Polskę lub Ukrainę.

Oficjalne rosyjskie agencje: brak dowodów i odwracanie narracji

Państwowe agencje informacyjne Rosji, takie jak RIA Nowosti, TASS czy Sputnik, przedstawiły incydent jako niepotwierdzony i opierający się jedynie na twierdzeniach strony polskiej. W depeszach RIA Nowosti powtarzało się sformułowanie, że „polskie wojsko utrzymuje, iż zestrzeliło kilka dronów” naruszających ich przestrzeń powietrzną. Agencja podkreślała, że „Polska nie przedstawiła żadnych dowodów” na rosyjskie pochodzenie bezzałogowców – tak wypowiedział się w rozmowie z RIA rosyjski chargé d’affaires w Warszawie Andriej Ordasz. Rosyjski dyplomata określił oskarżenia Warszawy jako „bezpodstawne”, sugerując, że to kolejny przejaw „antyrosyjskiej obsesji” polskich władz. Ordasz przypomniał, że „Rosja absolutnie nie jest zainteresowana eskalacją z Polską”, a jednocześnie wyraził przekonanie, że władze w Warszawie nie będą chciały wysłuchać rosyjskich wyjaśnień.

RIA Nowosti i inne media państwowe konsekwentnie unikały jednoznacznego potwierdzenia, że drony były rosyjskie. W materiałach informacyjnych stosowano neutralne określenia w rodzaju „niezidentyfikowane BSP” (bezzałogowe statki powietrzne) lub pisano o obiektach, które „rzekomo” miały być rosyjskie według polskich władz. Premier Donald Tusk został zacytowany, że nazwał te drony „rosyjskimi”, ale rosyjskie media zaznaczały, iż „nie przedstawił na to dowodów”. TASS w serwisie anglojęzycznym również odnotował słowa Tuska o „rosyjskich dronach zestrzelonych nad terytorium kraju”, po czym dodawał, że dotąd nie podano oficjalnie informacji o pochodzeniu znalezionych szczątków.

Rosyjskie media przypominały przy tym poprzednie incydenty, aby podważyć wiarygodność Warszawy. RIA Nowosti obszernie opisała przypadek z listopada 2022 r. w Przewodowie – przypominając, że początkowo Polska twierdziła, iż spadły tam „rosyjskie rakiety”, lecz ostatecznie „przyznała, że to prawdopodobnie ukraiński pocisk” systemu S-300. Takie porównanie sugeruje, że obecnie również Polska może się mylić lub celowo obwinia Moskwę bez podstaw. Podkreślano, że strona polska „już wcześniej oskarżała Rosję o naruszenia przestrzeni powietrznej bez przedstawienia dowodów”.

Wątek przypadkowości incydentu nagłaśniano, cytując nawet przedstawicieli państw NATO. RIA Nowosti przytoczyła wypowiedź litewskiej minister obrony Dovilė Šakalienė, która oceniła, że z dużym prawdopodobieństwem drony znalazły się nad Polską przypadkowo, gubiąc kurs. Słowa o „zabłąkanych” bezzałogowcach wpasowały się w rosyjską narrację umniejszającą incydent – sugerującą, że był to niezamierzony efekt uboczny działań wojennych, a nie celowa prowokacja. Równolegle rosyjskie media eksponowały informacje korzystne dla Moskwy: Reutersa cytowano w kontekście doniesień, że NATO nie uznało naruszenia przestrzeni Polski za „atak”, co miało pokazać, iż sprawa nie jest traktowana jako akt agresji wymagający uruchomienia sojuszniczych mechanizmów obronnych.

W tonie oficjalnych przekazów rosyjskich pobrzmiewało więc konsekwentne zaprzeczanie odpowiedzialności oraz przerzucanie ciężaru dowodu na stronę polską. O wydarzeniach mówiono nie jako o fakcie rosyjskiego ataku, lecz jako o polskich twierdzeniach i „domniemanym incydencie”. Gdy polski premier określił nocne zajście „poważną prowokacją”, rosyjskie media przytoczyły te słowa z dystansem, kontrując je brakiem oficjalnych dowodów na rosyjskie pochodzenie dronów.

Narracja białoruska: drony „zboczyły z kursu” i wzajemne ostrzeżenia

Oficjalne media na Białorusi również unikały sugerowania winy Rosji, a całą sytuację przedstawiły jako incydent losowy, zażegnany dzięki współpracy służb. Państwowa agencja BiełTA koncentrowała się na komunikacie białoruskiego Ministerstwa Obrony, według którego nocą z 9 na 10 września doszło do „wzajemnej wymiany uderzeń dronów między Rosją a Ukrainą”, a część bezzałogowców „utraciła kurs w wyniku działań systemów walki radioelektronicznej po obu stronach”. Innymi słowy – białoruskie władze tłumaczą, że w chaosie nocnego ataku bezzałogowce przypadkowo oddaliły się od zaplanowanych tras.

Szef sztabu generalnego Białorusi gen. Pawieł Murawiejko oświadczył, że białoruska obrona przeciwlotnicza na bieżąco monitorowała owe zagubione drony, a „część zabłąkanych bezzałogowców została zestrzelona nad terytorium Białorusi”. Co kluczowe, Mińsk podkreśla, że nie dochodziło do świadomego naruszania ich granic – obiekty były niezidentyfikowane, a reakcja miała charakter obronny.

Murawiejko zaznaczył też, że Białoruś utrzymywała stałą łączność ze stroną polską i litewską. Według komunikatu białoruskiego MON od godz. 23:00 do 4:00 prowadzono wymianę informacji z odpowiednimi służbami w Warszawie i Wilnie: Minsk miał uprzedzać Polskę i Litwę o zbliżaniu się niezidentyfikowanych dronów do ich terytoriów, co pozwoliło tym krajom zareagować (Polacy poderwali myśliwce i podnieśli gotowość obrony powietrznej). Jednocześnie – jak dodano – strona polska informowała Białorusinów o obiektach nadlatujących od strony Ukrainy w kierunku granicy Białorusi. Taki przekaz buduje obraz konstruktywnej współpracy: Białoruś prezentuje się jako odpowiedzialny partner, który wywiązuje się z zobowiązań dotyczących wymiany danych o sytuacji w przestrzeni powietrznej.

W białoruskich relacjach na pierwszy plan wysuwa się więc aspekt techniczny i kooperacyjny, a całkowicie pomija kwestia ewentualnej winy Rosji. Ani razu nie pada stwierdzenie, że to rosyjskie drony przekroczyły granicę NATO-wskiego kraju, zamiast tego mowa o nieszczęśliwym zbiegu okoliczności. Co więcej, BiełTA zacytowała komunikat polskiego MON (za mediami) sugerujący, że znaleziony na Lubelszczyźnie bezzałogowiec „nie miał cech bojowych”, a prokuratura bada, czy nie był to np. dron przemytniczy. Takie wzmianki dodatkowo rozmywają obraz sytuacji, każąc odbiorcy sądzić, że mogło chodzić o jakąś niegroźną pomyłkę lub incydent niezwiązany z działaniami wojennymi.

Podsumowując, oficjalna narracja Mińska starała się zniwelować wydźwięk incydentu. Podkreślano profesjonalizm białoruskiej obrony (skutecznie zareagowała), brak bezpośredniego zagrożenia (drony były „niemal zabłąkane”) oraz brak złych intencji – wręcz akcentowano elementy współdziałania z Polską, by pokazać, że strona białoruska działa transparentnie i w interesie bezpieczeństwa regionalnego. O odpowiedzialności rosyjskiej nie wspomniano ani słowem, co wpisuje się w politykę informacyjną sojusznika Moskwy.

Kanały propagandowe: bagatelizowanie, szyderstwa i teorie spiskowe

Równolegle do oficjalnych agencji, swoje komentarze publikowały prorosyjskie kanały propagandowe – zarówno te w mediach społecznościowych (jak popularny Telegram „Rybar”), jak i serwisy quasi-informacyjne w internecie (m.in. Readovka, Tsargrad, Zvezda czy Voennaja Chronika). Ich przekazy oscylowały między umniejszaniem wagi incydentu a obwinianiem ofiar i snuciem alternatywnych wersji wydarzeń, często w sposób znacznie bardziej otwarty niż oficjalne media.

Podważanie reakcji Polski i wyśmiewanie „paniki”. Kilka kanałów prorządowych sugerowało, że Polska przesadnie zareagowała, a rząd w Warszawie rozgrywa całe zdarzenie politycznie. Portal Tsargrad określił sytuację jako „rozgardiasz z powodu rzekomych rosyjskich dronów”, donosząc o „popłochu” w Polsce – zamykaniu lotnisk i poderwaniu myśliwców. Komentatorzy kpili, że „w Polsce są przerażeni, a na Ukrainie podsycają panikę – jakoby rosyjskie drony już wlatują nad Polskę i lecą niemal na Warszawę”. To ironicze ujęcie miało przekonać odbiorców, że strona ukraińska i polska świadomie rozdmuchują zagrożenie.

W podobnym tonie wypowiedział się także bloger znany jako „Rybar” (Michał Zwinčuk), którego opinie cytowały rosyjskie media. Zwrócił on uwagę, że oficjalny komunikat polskiego wojska był w rzeczywistości stonowany – mówił tylko o środkach prewencyjnych – w przeciwieństwie do alarmistycznych wpisów w mediach społecznościowych. „W oświadczeniu [Polaków] nie ma słowa o dziesiątkach dronów lecących na Warszawę – jedynie suche wzmianki o działaniach prewencyjnych dla bezpieczeństwa przestrzeni powietrznej” – podkreślił Rybar, kontrastując faktyczny przekaz z internetowymi plotkami. Sugerował przy tym, że informacje o dużej grupie dronów głęboko nad terytorium Polski mogą być efektem „głuchego telefonu albo wręcz fantazji”. Takie komentarze miały zaszczepić przekonanie, że cała sprawa jest wyolbrzymiona medialnie – skoro „rano powinniśmy zobaczyć stos wraków, jeśli to prawda”, drwił bloger, sugerując zarazem, że skoro pokazano tylko kilka fragmentów, to z pewnością nie było mowy o żadnym masowym nalocie.

Sugestie ukraińskiej prowokacji i „eskalacyjnej układanki”. Niektóre kanały propagandowe próbowały wpisać incydent w szerszą teorię o rzekomych działaniach Kijowa mających wciągnąć NATO w konflikt. Portal Projekt „Rybar” opublikował nawet specjalną analizę pt. „Cienie dronów nad Polską”, gdzie wskazał, że w ciągu ostatniego miesiąca doszło do serii podobnych incydentów: upadków lub naruszeń polskiej przestrzeni przez drony (wyliczono przypadki z 20 sierpnia oraz z 3, 6 i 7 września). Zdaniem autorów tej analizy, „rosnąca częstotliwość takich incydentów” służy tworzeniu klimatu stałego zagrożenia i „stanowi wygodny pretekst do agresywnej reakcji” ze strony Zachodu. Rybar przypomniał słowa b. prezydenta RP Andrzeja Dudy, który ujawnił niedawno, że w 2022 r. ukraińskie władze wywierały nacisk na Warszawę po incydencie w Przewodowie, by obwinić Moskwę i tym samym „wciągnąć Polskę w wojnę”. Taki kontekst sugeruje, że również obecnie Kijów mógłby zyskać na rozognieniu sytuacji – narracja ta insynuuje, jakoby Ukraina celowo dążyła do eskalacji, licząc na bardziej bezpośrednie zaangażowanie NATO.

W konkluzji wspomnianej analizy Rybar napisał, że polskie władze znajdują się pod presją, a „każdy upadły dron staje się dla nich wygodnym pretekstem do dalszego wypraszania funduszy na obronę przed ‘straszną Rosją’”. Ten szyderczy komentarz obrazuje typowy przekaz propagandowych kanałów: zdyskredytować działania Polski jako motywowane finansowym i politycznym interesem (pozyskanie wsparcia od sojuszników), a nie realnym zagrożeniem. W podobnym duchu portal Svpressa pisał, że Warszawa tylko czeka na takie incydenty, by „podkręcić militarne zaangażowanie Zachodu”. Całość ma odwrócić uwagę od faktu, że to Rosja faktycznie wystrzeliwuje drony bojowe, i zasugerować, że Polska oraz Ukraina cynicznie rozgrywają każdy incydent propagandowo.

Kwestionowanie rosyjskiego pochodzenia dronów. Częstym motywem narracyjnym było też podawanie w wątpliwość, czy bezzałogowce były rosyjskie – nawet jeśli sama Rosja ich nie przyznała, to propagandziści starali się zasugerować inne możliwości. Serwis Readovka przekazał wprawdzie informację, że „w polską przestrzeń wtargnęły drony rosyjskie – jak stwierdził Donald Tusk”, ale zaraz potem przytoczył opinie własnych „ekspertów” podważających tę wersję. Według Readovki, specjaliści mieli stwierdzić, że skalę zniszczeń dachu budynku w lubelskiej wsi Wyryki trudno pogodzić z siłą bojowej głowicy rosyjskiego drona Shahed (Geran-2). Sugestia była taka, że gdyby w dom uderzył prawdziwy Geran-2, to szkody byłyby znacznie poważniejsze – a skoro uszkodzona została tylko część dachu i samochód, to być może dron nie przenosił dużego ładunku albo w ogóle nie był to typowy rosyjski dron bojowy. Ten przekaz zasiewał ziarno wątpliwości: skoro eksplozja była relatywnie słaba, to może dron pochodził od Ukrainy (np. rozpoznawczy lub szczątkowy) albo cała historia jest przesadzona.

Na podobnej zasadzie portal Voennaja Chronika (Wojenna Kronika) informował o „nieznanych dronach, które wleciały nad Polskę”, sugerując, że mogły to być zagubione egzemplarze irańskich Shahedów („Noc Gerani prawdopodobnie zaleciały nad terytorium Polski” – jak napisano pół żartem, pół serio). Strona ta przytoczyła też z satysfakcją reakcje ukraińskich kanałów – „Ukry przez całą noc piały z radości, że Polskę atakują dziesiątki Gerani – by skontrastować je z rzeczywistością, w której „polskim F-16 udało się zestrzelić wszystkie cele”. Wspomniano, że szczątki jednego drona spadły daleko od miejsca akcji (nawet podano mylnie miejscowość Ciechanów, już w Mazowszu, co nie potwierdziło się w oficjalnych raportach) – co mogło sugerować, że polska obrona powietrzna nie do końca panuje nad sytuacją. Tego typu detale dezinformacyjne (jak błędna lokalizacja znalezisk) dodatkowo mąciły obraz wydarzeń.

Skrajna dezinformacja: obwinianie ofiary. Najbardziej radykalne tezy pojawiły się na marginesie oficjalnych przekazów, głównie w komentarzach rosyjskich wojskowych i publicystów o skrajnym nastawieniu. Tu warto odnotować wypowiedź gen. maj. Władimira Popowa, której fragmenty przytoczył portal Tsargrad. Popow zasugerował sensacyjną teorię, że to sama Polska mogła wypuścić drony nad własne terytorium, by sprowokować incydent. Jego zdaniem dystans, jaki musiałyby pokonać bezzałogowce (ok. 50 km od granicy) jest znaczący, co rodzi „podejrzenie, że Polacy sami odpalili te BSP”. Generał stwierdził wręcz, iż Warszawa mogła wziąć jednego z wcześniejszych zestrzelonych nad Ukrainą rosyjskich „Geraniów”, naprawić go i ponownie wypuścić we własne niebo, by upozorować atak. Te niemal spiskowe zarzuty posuwają narrację o krok dalej: już nie tylko Ukraina czy Zachód rzekomo manipulują incydentem, ale ofiara – Polska – miałaby sama zainscenizować zagrożenie, by oskarżyć Rosję. Choć brzmi to skrajnie niewiarygodnie, przytoczenie takiej wypowiedzi w mediach prorządowych służy sianiu dezinformacji w myśl zasady „skoro są różne wersje, prawda jest niejasna”. Popow uspokajał też publiczność, mówiąc że NATO nie traktuje sprawy jako ataku, więc „Trzecia wojna światowa odwołana” – drwiąc z powagi sytuacji i sugerując, że alarmizm Zachodu jest śmieszny.

Podsumowując, rosyjskie i białoruskie kanały propagandowe wykorzystały incydent do zaprezentowania własnej wersji wydarzeń, często sprzecznej z ustaleniami strony polskiej. Dominowało przekonywanie, że Rosja nie jest winna – drony to wynik przypadkowego zboczenia z kursu albo celowej prowokacji ze strony przeciwników. Fakty niewygodne były pomijane lub marginalizowane: np. prawie nie wspominano, że feralne drony pojawiły się w trakcie zmasowanego ataku Rosji na cele na Ukrainie tuż przy granicy z Polską. Widz rosyjski czy białoruski mógł z relacji dowiedzieć się o „nieznanych obiektach”, ale nie usłyszał, że było to skutkiem rosyjskiego ostrzału Ukrainy w pobliżu NATO. Nie informowano też o skali reakcji polskich władz – wzmianki o rozważaniu przez Warszawę art. 4 Traktatu Północnoatlantyckiego pojawiały się rzadko i raczej w kontekście drwin (np. że „Polska wzywa NATO, ale nic z tego nie będzie”). Zamiast tego propagandowe przekazy skierowane do rosyjskiej i białoruskiej opinii publicznej wykreowały obraz incydentu jako kolejnej antyrosyjskiej histerii: pozbawionej dowodów, wyolbrzymionej, a być może nawet zainscenizowanej dla celów politycznych.

Wspólnie budujmy niezależne media!

Każdy, nawet najmniejszy wkład finansowy, pozwala nam na rozwój oraz podnoszenie jakości naszych materiałów. Dziękujemy!

Podobne artykuły